01.06.2012

Węgry w pigułce

Czy można poznać Węgry w 4 dni? Okazuje się, że jest to całkiem prawdopodobne. Dowodem na to był wyjazd przedstawicieli Lokalnych Grup Rybackich do kraju naszych Bratanków. Cztery dni wypełnione spotkaniami z węgierskimi rybakami oraz naukowcami, zwiedzanie gospodarstw, od tych ekstensywnych czy wręcz byłych już, tak jak w miejscowości Tata, gdzie zobaczyliśmy największy staw na Węgrzech (202 ha), w którym karp i tołpyga pełnią rolę gości a nie gospodarzy, po wielki kompleks stawów karpiowych w Szeged, który można było zobaczyć, podróżując kolejką wąskotorową, by skończyć w Jaszapaty, gdzie właściciel gospodarstwa wpadł na pomysł stawu w stawie, a żeby zarobić jeszcze więcej pozwala łowić ryby wędkarzom ( z gwarancją, że każdy coś złowi a jak nie, to dostanie ryby wliczone w cenę łowienia). Szkoda tylko, że hodowlę baramundi mogliśmy zobaczyć tylko na ekranie, a nie jak to mówią młodzi w realu.

Dowiedziałem się, że czeski karp, który trafia na Węgry jest niedobry, ale za to węgierski karp, który w dużych ilościach trafia do Polski jest najlepszy na świecie. Czyż nie przypomina to trochę Prawa Kalego z pewnej powieści?

Jednak w trakcie tych czterech dni za mało było Węgier na talerzu. Wszyscy liczyliśmy na specjały tamtejszej ostrej kuchni i byliśmy zawiedzeni. Bo czy sum afrykański pieczony w boczku to szczyt kulinarnych możliwości typowo węgierskiej restauracji w Szarwas? A schabowy podany rybakom w Egerze bardziej przypominał panierowany papier toaletowy, niż to, co znamy z naszych kuchni. Były jednak wyjątki: W Jaszapaty dostaliśmy pyszne chipsy z karpia, a do tego niebiańską wręcz sałatkę ziemniaczaną, W Szeged tradycyjną zupę rybną halaszle, której zjadłem tyle, że równie doskonały makaron z serem na słono nie znalazł wiele miejsca w moim żołądku. Szkoda tylko, że właśnie taka zupa to podstawa konsumpcji karpia wyłącznie nad Balatonem. Nie byłoby wyjazdu studyjno-szkoleniowego bez zwiedzania Budapesztu i Egeru. Oba te miasta zrobiły na mnie wielkie wrażenie, choć żal, że zwiedzanie bardziej niż spacer przypominały sprint po ulicach, ale wiadomo... w 4 dni wszystkiego zobaczyć się nie da.

Wraz z Panem Karpiem odwiedziliśmy przedszkole ewangelickie w Szarwas, gdzie urocze dzieci, pod opieka równie uroczych pań wysłuchały opowieści o karpiu i czarnym ptaku - po czym obiecały wziąć udział w konkursie Pana Karpia ( wielkie wrażenie zrobił czekoladowy karp - gdybym był młodszy tez pewnie cos bym narysował).

Jeśli ktoś ma hamletowski dylemat - jechać czy nie jechać w trakcie następnych wyjazdów studyjnych, to ja podpowiem, jeśli są jeszcze miejsca i czas, to naprawdę warto.

PS. 1. Nie napisałem nic o trunkach, ale o nich nie warto pisać, trzeba pić, ale z umiarem.
PS. 2. Lokalna Grupa Rybacka Żabi Kraj organizuje podobny wyjazd do Bawarii - jeśli zaprosi odpowiednie osoby, to na pewno opiszemy to co zobaczymy. Bo jak wiadomo Bawaria także karpiem stoi.

Piotr Pagieła - Polskie Radio Katowice



powrót