Poniedziałek 3 września 2012


20.09.2012

Jak tu żyć z kormoranem

To ptasi wróg publiczny numer jeden. Rybacy i wędkarze mówią: strzelać! I to czym prędzej. Ale rzeź kormoranów nic nie da - trzeba je płoszyć znad stawów, byle z głową.

ROZMOWA Z dr. Szymonem Bzomą autorem "Strategii zarządzania populacją kormorana w Polsce"

Adam Wajrak: Na Mazurach ma zostać zastrzelonych tysiąc kormoranów. Chyba nie ma tak znienawidzonego ptaka, nazywa się go - najłagodnfej - okropnym i żarłocznym czarnym ptaszyskiem. Dlaczego tak się stało?

Dr Szymon Bzoma: Rzeczywiście, żaden inny ptak wodny nie budzi tak negatywnych emocji. Na pewno powodem jest wielki wzrost ich liczebności. Pod koniec lat 70. na Mazurach gniazdowało 1,5 tys. par i było to ok. 80 proc. wszystkich kormoranów w Polsce, a dziś w całym kraju żyje blisko.30 tys. par. To dotyczy całej Europy. Populacja kilkunastu tysięcy par, które żyły w basenie Morza Bałtyckiego na początku lat 80., rozrosła się dziś do ponad 200 tys. par, podobnie jest nad Morzem Czarnym. Inny powód niechęci do kormorana to niewątpliwie spadek liczby łowionych przez nas ryb, szczególnie tych, które najbardziej lubimy.

Trudno nie łączyć tych dwóch faktów!


- Oczywiście, chyba każdy w szkole podstawowej na lekcji biologii przerabiał taki wykres zależności między drapieżnikiem i ofiarą. Gdy lisów robi się za dużo, to ubywa zajęcy, bo lisy na nie polują. Logicznie rzecz biorąc, tak samo powinno być z kormoranami -jeśli ich przybywa, to ubywa ryb. Problem w tym, że w przyrodzie mało jest tak prostych zależności jak na szkolnym wykresie z lisem i zającem.

Nie chce pan chyba powiedzieć, że kormorany nie jedzą ryb?

- Przeciwnie, są niezwykle skutecznymi rybożercami. Potrafią polować jak wilki - w grupie, współpracując ze sobą. Na Zalewie Wiślanym za dnia ryby chowają się głębiej, tam gdzie nie dociera światło słoneczne, więc kormorany dzielą się rolami. Część nurkuje głębiej i co prawda nie mogą złapać ryby, bo ich nie widzą, ale wypłaszają ofiary na mniejsze głębokości - wprost pod dzioby towarzyszy. Potem ptaki zamieniają się rolami, żeby te, co płoszyły, mogły się najeść.

Kormoran znalazł się na zupełnie innej ścieżce ewolucyjnej niż inne ptaki wodne. Jego upierzenie nie jest wodoodporne, tak jak u mew czy kaczek. Pióra kormoranów nasiąkają wodą, dzięki czemu ptaki te bardzo łatwo się zanurzają i szybko pływają. Nie muszą tracić energii na walkę z własną wypornością. To podwodne błyskawice, które mogą nurkować z szybkością czterech metrów na sekundę i schodzić na głębokość nawet kilkudziesięciu metrów. Namakanie bardzo się kormoranom opłaca, bo nawet jeśli marzną w wodzie, to niezbyt długo. Poza sezonem lęgowym wystarczy im ledwie kilkadziesiąt minut polowania, by się najeść, resztę dnia mogą spędzić na suszeniu skrzydeł i odpoczynku. W efekcie potrzebują mniej pokarmu niż inne podobnej wielkości ptaki.

Rybacy uważają, że kormorany stanowią niebywałe zagrożenie dla ryb. Można usłyszeć, że z hektara jeziora łowią rocznie aż 18 kg ryb, podczas gdy rybacy - 8 kg.

- Prawie każdy wędkarz albo rybak widział kormorana, który wyciąga z wody wielką rybę i się z nią mocuje. Boli go serce, bo to przecież "jego" ryba. Problem w tym, że kormorany takie wielkie ryby łapią bardzo rzadko. To promil ich diety. Najczęściej łowią ryby o długości 7-12 cm, a my tego nie widzimy, bo połykają je jeszcze pod wodą.

Łapanie wielkiej i zdrowej ryby niekoniecznie im się opłaca. Nąjpierw muszą ją dogonić, a potem wynurzyć się, żeby połknąć. W dodatku nad wodą mogą ją stracić na rzecz innego kormorana albo mewy, które chętnie kradną zdobycz. Ale to właśnie obserwacje takich efektownych walk na powierzchni wody kształtują potoczne postrzeganie kormoranów jako wyjątkowych szkodników.

Tymczasem wyniki badań wskazują, że kormorany na jeziorach lub rzekach raczej z człowiekiem nie konkurują. Owszem, rybacy łowią ryby, kormorany też, ale są to zupełnie inne ryby. Kormorany zjadają głównie to, czego my nie chcemy i raczej niejemy. Płotki nie cieszą się popularnością w naszej kuchni, chyba że jako pokarm dla kota, podobnie jazgarze albo babki bycze (główny składnik diety kormoranów w naszym Bałtyku), które są gatunkiem obcym, niepożądanym.

Co najważniejsze - tak naprawdę nie wiemy, ile jest ryb w jeziorach. Mówię o wszystkich rybach - zarówno tych, które nas interesują, jak i ważnych dla kormorana. Na niektórych zbiornikach zaporowych to liczono i okazało się, że masa żyjących tam ryb sięga tysiąca kilogramów na hektar. Dla jezior nie ma dokładnych danych, ale to zapewne kilkaset kilogramów na hektar. To znaczy, że ryb starcza i dla rybaka, i dla kormorana.

Ale, jak sam pan przyznał, rybacy łowią coraz mniej cennych gatunków ryb. Kormoran nie ma w tym udziału?

- Pytanie: co było pierwsze, jajko czy kura? Uważam, że wzrost liczby kormoranów nie jest przyczyną, lecz skutkiem przełowienia dużych rybich drapieżników, takich jak szczupaki lub sandacze, a na morzu - dorsze.

To my przetrzebiliśmy duże rybie drapieżniki. A w przyrodzie nic nie ginie. Ktoś musi jeść rybią drobnicę. Nie ma szczupaków lub sandaczy, kormoran to wykorzystał i wskoczył na ich miejsce. Czasem żartem mówię, że kormoran to taki szczupakze skrzydłami - bo spełnia taką samą funkcję ekologiczną.

Wyławiając tonę dużych szczupaków, zostawiamy w jeziorze 10 ton rybiej drobnicy dla kormoranów. Ale to nie wszystko. Ta rybia drobnica zjada zooplankton, który jest naszym największym sprzymierzeńcem w zabiegach o wodę bez glonów i zakwitów. A glonów jest coraz więcej - nawozy spływające z pól, proszki i detergenty bogate w fosfor wytworzyły znakomite warunki do ich rozwoju. Do tego dołożyło się ocieplenie klimatu.

Więcej glonów to utrapienie turystów i degradacja jezior. Rybacy często podkreślają, że tym negatywnym zjawiskom przeciwdziała zarybienie wód szczupakiem, ale już odmawiają tej pozytywnej roli kormoranom!

Szkoda, bo są przykłady ze świata, że kormorany mogą pomóc w poprawie jakości wody. Tak było w Izraelu, gdzie rybacy zażądali wypłoszenia kormoranów ze stawów znajdujących się na północy kraju. Urząd zajmujący się wodami, który w Izraelu ma nie byle jaką władzę, zgodził się pod warunkiem, że kormorany po przeniesieniu się nad jezioro Galilejskie nie spowodują tam pogorszenia jakości wody. Obawiano się oczywiście odchodów. Tymczasem okazało się, że jakość, a szczególnie przejrzystość wód w jeziorze, nieco się poprawiła.

Nie obroni pan jednak kormoranów przed zarzutem, że ich żrący kał niszczy drzewa?

- Zniszczone drzewa nad wodą czasami wyglądają przerażająco. Ale naprawdę nie ma ich dużo. Największa kolonia w Kątach Rybackich, w której do niedawna mieszkało 12 tys. par kormoranów, na Mierzei Wiślanej zajmuje tylko 100 ha na blisko 27 tys. ha wszystkich tamtejszych lasów. To marginalny problem, który lokalnie na jakiejś małej wysepce może wyglądać strasznie, ale w skali kraju jest zupełnie nieznaczący.

Poza tym, te zniszczone drzewa oznaczają, że kormorany wynoszą część bardzo pożywnej dla glonów i sprzyjającej ich zakwitom materii poza wodę. Proszę się zastanowić, gdzie trafia kał szczupaków, sandaczy i wszystkich innych ryb? Przecież do wody, ale to nas nie boli, bo tego nie widzimy.

Ale rybacy i wędkarze mówią: strzelać! I to czym prędzej. Podobno za czasów niemieckich na Mazurach żyło 300 kormoranów i ani jednego więcej, bo każdy nadwyżkowy był natychmiast zabijany.

- Tak, ale wtedy nie było takiego przełowienia i wytrzebienia rybich drapieżników ani takiej skali nawożenia przez nas i eutrofizacji wód. Nie było tyle kormoranów.

Policzmy: w Polsce mamy ok. 30 tys. par, wychowują one co roku około 50-70 tys. młodych, z czego około 40 proc., czyli 20-30 tys., ginie w pierwszym roku, a pomimo to populacja kormoranów jest stabilna, bo ma co jeść. Trzeba by więc zabijać więcej niż 30 tys. ptaków rocznie w samej tylko Polsce, żeby oczekiwać spadku ich liczebności. Kto da zgodę na taką coroczną masakrę i jaki to będzie miało wpływ na przyrodę?

To byłaby rzecz niedopuszczalna w cywilizowanym państwie. Zresztą nawet taka rzeź nic by nie dała, bo nie jesteśmy wyspą z własną populacją kormoranów, ale każdej jesieni przelatuje nad Polską 200-300 tys. kormoranów ze Skandynawii i krajów bałtyckich. Gdyby się zorientowały w drodze powrotnej, że nie muszą lecieć dalej, bo zwolniło się atrakcyjne miejsce - natychmiast by zostaty. Zresztą w żadnym kraju odstrzał nie przyniósł spadku liczebności, dlatego zostawmy te mrzonki i nauczmy się z kormoranem żyć.

Owszem, on bywa niebezpieczny dla ryb, ale na stawach. To są przecież hodowle, w których ryby nie mają się gdzie schować, nie potrafią uciekać i na początku wszystkie są małe, więc dla kormorana w sam raz. Tam może powodować straty i płoszenie go jest uzasadnione.

Ale płoszyć czy nawet odstrzeliwać trzebaz głową. Płoszmyje na stawach, a zostawmy w spokoju na naturalnych zbiornikach. On w jeziorze odgrywa tę samą rolę, co wilk w lesie. Chwyta to, co najłatwiej mu złapać, czyli drobnicę lub ryby chore i słabe. Jest naturalnym czynnikiem selekcyjnym, a do tego jeszcze ogranicza zakwity wód.

Natomiast w stawie - trzymając się tego samego porównania - jest niczym wilk w zagrodzie z owcami albo lis w kurniku, i tam odstraszanie może być uzasadnione.

Czyli jednak strzelać i zabijać?

- Niekoniecznie. Co prawda kormorany szybko przestają się bać samego huku z armatek czy innych automatycznych urządzeń nad stawami. Ważne, żeby poza hukiem płoszył je też człowiek i żeby robił to dobrze. Jedna wizyta nad stawem i strzał na wiwat nie wystarczą.

Jeżeli robi się to systematycznie i rzetelnie, to - jak wynika z badań brytyjskich badaczy - nie ma znaczenia, czy strzela się prawdziwymi nabojami i zabija ptaki, czy ślepymi. Efekt jest taki sam. Kormorany na sam odgłos strzałów i widok człowieka uciekają ze stawów hodowlanych, a o to właśnie chodzi.

Rozmawiał Adam Wajrak



powrót