10.02.2013

I Debata Rynkowa Pana Karpia

Wstęp

Karp to wciąż najlepiej rozpoznawalna przez Polaków ryba konsumpcyjna, dostępna w postaci świeżej. Jest ulubioną rybą około 34% Polaków, ponad 2/3 polskich konsumentów deklaruje, że jest nieodzownym składnikiem Wigilii.
Pomimo, iż w kategorii ryb świeżych karpia wyprzedza w chwili obecnej jedynie łosoś, to jednak różne okoliczności sprawiają, że sytuacja rynkowa karpi z polskiej produkcji jest zagrożona. Wśród zagrożeń tych wymienić można m.in. rosnącą niechęć konsumentów do kupowania ryby w postaci żywej (stymulowaną nagonką ze strony obrońców zwierząt i mediów), wysoką presję ze strony importu karpi, rosnącą konkurencyjność rynku ryb świeżych (w tym rosnącą popularność innych gatunków ryb, takich jako łosoś, pretendujących do miana ryb świątecznych), zmiany w strukturze demograficznej społeczeństwa (emigracja zarobkowa, wykruszanie się części tradycyjnych, starszych konsumentów itd.).
W tej sytuacji wydaje się, że producenci karpi powinni rozmawiać o rynku i poszukiwać efektywnych sposobów promocji swojego produktu, zapewnienia mu adekwatnej ceny i przeciwdziałania nadmiernemu importowi. Takie właśnie cele zostały postawione przez I Debatą Rynkową Pana Karpia, która odbyła się 16 stycznia 2013 r. w Katowicach, z inicjatywy Towarzystwa Promocji Ryb. Debata cieszyła się dużą frekwencją, wzięło w niej udział ponad 40 dyskutantów, w większości reprezentujących gospodarstwa rybackie.

Import karpi

Na pierwszy ogień poszły kwestie importu, które jak się okazało nie są przez gospodarstwa rybackie traktowane w sposób emocjonalny. Ze wstępu zaprezentowanego przez Wacława Szczoczarza (GR Rytwiany) i Tomasza Kulikowskiego (MPR) wynika, że w latach 2008-2011 import wzrósł ponad 3-krotnie, osiągając poziom nie mniej niż 4300 ton, co oznacza, że co czwarty oferowany na polskim rynku karp pochodził w czasie Wigilii 2011 r. z Czech, Litwy lub Węgier. Czy taka skala importu szkodzi krajowym producentom? Czy stanowi jedynie uzupełnienie zbyt niskiej w stosunku do popytu produkcji krajowej? Dlaczego przy tak znacznej skali importu, nikt nigdy nie widział w handlu detalicznym karpia, który byłby oznakowany inaczej niż jako karp pochodzący z Polski? Czy producenci karpia powinni z importem walczyć, czy go akceptować. Zdaniem Wacława Szczoczarza, należy pamiętać, że funkcjonujemy w warunkach gospodarki rynkowej, choć z pewnymi zastrzeżeniami (w rolnictwie funkcjonują dopłaty obszarowe, w gospodarce rybackiej są rekompensaty wodno-środowiskowe, które także poprawiają sytuację gospodarstw rybackich). Cechą charakterystyczną gospodarki rynkowej jest wysoka konkurencyjności na różnych poziomach: konkurencyjność z innymi produktami spożywczymi (patrz hasło "Uwolnić karpia" - KFC), konkurencyjność z innymi rybami ("Zamień karpia na łososia" - Limito) oraz konkurencyjność ze strony importowanych ryb słodkowodnych. Import żywych karpi wpisuje się w tę konkurencyjność i może mieć różne aspekty: import uzupełniający braki w produkcji, import podwyższający zyski gospodarstwa, wreszcie ryby sprowadzane przez dystrybutorów, konkurujące z krajową produkcją i blokujące zbyt krajowy.

Zdaniem Zygmunta Daczki (GR Pustelnia, Opole Lubelskie), gdyby import miał tylko charakter uzupełniający względem krajowej zmniejszonej produkcji, jak to mogło mieć miejsce w ostatnich latach, to rzeczywiście nie szkodziłby bezpośrednio polskim producentom. Istotne jest jednak, że importowane ryby są sprzedawane w dumpingowych (względem polskich kosztów produkcji) cenach, które nie są możliwe do utrzymania przez krajowe gospodarstwa w momencie, gdy produkują one znacznie mniej niż kiedyś. W tym kontekście nie należy się obawiać wzrostu produkcji krajowej – taki wzrost umożliwiłby konkurowanie cenowe z rybą importowaną. Z. Daczka dodał, że należy zwrócić uwagę na rosnące zapotrzebowanie na produkty przetworzone z karpi – w tym kontekście konieczne jest rozwijanie przez gospodarstwa własnego przetwórstwa.

Wg Jerzego Adamka z RZD Zator, czeski karp jest tańszy m.in. dlatego, gdyż Czesi produkują karpie w bardzo dużych stawach w niskiej obsadzie, ceny zboża w Czechach są niższe, ponadto utracili część rynku niemieckiego i muszą gdzieś ulokować nadprodukcję. Karp trafiający do Polski z Czech jest też często 1-2 kg odrostem (na rynek czeski produkowany jest bardzo duży, 4-letni karp). Na cenę czeskich karpi w Polsce wpływa też kurs euro – przy niskim kursie euro i w miarę stałej cenie 2 euro/kg czeskiego karpia, import jest opłacalny.

Grzegorz Stasiszyn (GR Grabin) zwrócił uwagę na fakt, że zmniejszenie się wielkości rynku detalicznego karpia może być mniejsze, niż szacowane na podstawie statystyki państwowej, gdyż ankiety RRW-22 nie do końca odpowiadają rzeczywistości.

Zdaniem Zbigniewa Borka (GR Krogulca) polscy konsumenci chcą kupować polskiego karpia. Stąd powinniśmy lobbować, aby importowany karp był sprzedawany z prawidłowym oznaczeniem kraju pochodzenia. Nie jesteśmy w stanie ograniczać importu, ale może zadbać by zostały wprowadzone mechanizmy (np. kontrola weterynaryjna) zapobiegające podmienianiu karpia polskiego, karpiem importowanym. Zdaniem Z. Borka większość importu karpia dokonywane jest nie przez hodowców, lecz przez handlarzy. Dobrze, gdyby debata pozwoliła na uzgodnienie jakie mechanizmy mogą zapobiegać oszukiwaniu konsumentów w zakresie deklaracji kraju pochodzenia.

Jerzy Bobrowski (GR Iława) także potwierdził, że wielokrotnie dochodzi do oszukiwania konsumenta w zakresie deklaracji pochodzenia karpia. Nie rzadko zdarza się, że kilkaset ton karpi do sieci handlowej dostarcza gospodarstwo, które samo produkuje kilkanaście ton. Poza fałszowaniem kraju pochodzenia dochodzi też do fałszowania marki producenta. Należy wymóc, aby w sieciach handlowych było kontrolowane prawidłowe oznaczenie karpi krajem pochodzenia i prawdziwą nazwą dostawcy – jeśli się to uda, konsumenci świadomie będą wybierać polskie karpie.

Odmiennego zdania był Marek Hofman (GR- Łęcza) – jego zdaniem nie ma skutecznych narzędzi do śledzenia pochodzenia karpi, a fakt, że oferentami importowanych karpi są często polscy hodowcy uniemożliwia skuteczne egzekwowanie prawidłowego oznaczania pochodzenia sprzedawanych karpi. Jego zdaniem żadna z instytucji państwowych nie zagwarantuje prawdziwości i prawidłowości oznakowania pochodzenia karpi w handlu. Jedynym narzędziem ograniczenia importu jest tańsza produkcja w Polsce i zejście z ceną do około 9 zł/kg. Wacław Szczoczarz, odnosząc się do tej wypowiedzi, zauważył, że obniżanie cen zbytu jest raczej ekonomicznie niemożliwe. I nie tyle powstrzyma import, ile spowoduje że część stawów trzeba będzie zakopać. Owszem obniżenie cen byłoby możliwe przy znaczącym zwiększeniu produkcji, jednak uwarunkowania hodowlane i środowiskowe ograniczają tę drogę, a ponad rynek detaliczny jest trudny i raczej dużo większej produkcji nie przyjmie.

Zdaniem Ewy Dudziak (SoNa Sp. z o.o.) zakłady przetwórcze muszą zapewnić pełną identyfikowalność i bardzo łatwo byłoby sprawdzić, gdyby w zakładzie przetwórczym doszło do zafałszowania deklaracji odnośnie kraju pochodzenia. Stąd niestety wydaje się, że do cudownej przemiany karpia czeskiego w karpie polskiego dochodzi w hodowlach i u handlarzy.
Przeciwdziałać mogłaby temu certyfikacja, której elementem byłaby kontrola pochodzenia. Także E. Dudziak wyraziła przekonanie, że polscy konsumenci chcą kupować polskie karpie. Grzegorz Stasiszyn dodał, że taki certyfikat powinien być powszechnie akceptowany oraz wydawany w taki sposób, by nie mógł się nim posługiwać podmiot wprowadzający na rynek importowane karpie. Kamil Bartoszewicz (GR Królewskie-Rybin) stwierdził, że należy zwrócić uwagę na aspekty podatkowe towarzyszące importowi karpi i weryfikację, czy ryby pochodzą z produkcji czy też handlu.

Lech Szarowski zauważa, że rynek karpia się kurczy, jednak możliwe jest że dzięki importowi kurczy się wolniej. Brak dostaw importowanego karpia mógłby spowodować załamanie się rynku krajowego. Większość z importu przechodzi przez magazyny gospodarstw rybackich – przecież tych 4 000 ton nikt nie jest w stanie przywieźć przez kilka przedświątecznych dni.

Uczestnicy dyskusji byli zgodni, że nie należy zniechęcać konsumentów do jedzenia importowanych karpi, gdyż tego typu informacje mieszają konsumentom w głowie i bardzo źle wpływają na rynek.

Ceny karpi

Cena jest jednym z najważniejszych czynników kształtowania rynku. Od cen detalicznych zależy rentowność gospodarstw rybackich, zaś ceny detaliczne wpływają na popyt oraz kształtowanie się wizerunku karpi.

Jerzy Adamek z RZD Zator poinformował, że jego spółka uzyskała w tym roku nie najgorszą cenę zbytu 10,05 zł, co pokrywa koszty produkcji. Zauważył jednak, że rynek jest podgryzany przez niektórych drobnych dostawców, którzy oferują zaniżoną cenę, nie uwzględniającą rzeczywistych kosztów produkcji, a także przez import, gdzie za 1 kg karpi płaci się tylko ok. 2 euro. Zwrócił też uwagę, że poziom kosztów produkcji jest zróżnicowany, gdyż mali producenci często w kalkulacji kosztów nie liczą wkładu własnej pracy. Wg J. Adamka na cenę karpi w detalu wpływa m.in. konkurencja z innymi rybami – w tym z łososiem, z którym karp zaczyna przegrywać.

Andrzej Kalita (Polski Karp) również określił poziom uzyskanych cen, jako satysfakcjonujący, choć zarazem podkreślił, że jak co roku w listopadzie 2012 r. pojawiało się (m.in. w Internecie) dużo bardzo niskich ofert, co negatywnie wpływało na negocjacje z kupcami w sieciach handlowych.

Produkty przetworzone z karpia

Anna Pyć (GR Opole Lubelskie) wywołała zagadnienie roli nowego kanału dystrybucji – supermarketów dyskontowych (Biedronka, Lidl) w kształtowaniu przyszłego oblicza rynku karpi. Także Zbigniew Szczepański (TPR) głośno zastanawiał się, czy należy koncentrować się tylko na dyskusji o cenach karpi żywych, skoro coraz większa część rynku przypada na produkty przetworzone z karpi.

Sprzedaż karpia w postaci wstępnie przetworzonej (np. płaty pakowane MAP), głównie poprzez sieci supermarketów dyskontowych mogłoby się wydawać istotną szansą dla rozwoju sprzedaży karpia świątecznego i pozaświątecznego, a także okazją do uniknięcia potyczek z obrońcami zwierząt. Tymczasem jest to traktowane przez wielu producentów karpi jako realne zagrożenie. Karpiarze nie są pewni, czy karp oferowany w postaci płatów, leżąc na półce obok innych produktów (filet z łososia, pstrąga, dorsza) nadal ma w sobie tyle świątecznej siły, co karp żywy. Z drugiej strony mają obawy, że sprzedaż karpia w tej postaci ułatwia penetrację polskiego rynku przez surowiec importowany – nie tylko z Czech (skąd wielkość dostaw jest przewidywalna), ale też z Azji (gdzie Chiny produkują rocznie 1 mln ton karpi...).

Koncentracja pierwszej sprzedaży

Prawdziwie gorąca atmosfera na sali zrobiła się, gdy wywołany został – przez Grzegorza Stasiszyna - temat łączenia się hodowców w grupy prowadzące wspólnie sprzedaż, a zwłaszcza największy obecnie na rynku tego typu podmiot – Polski Karp Sp. z o.o. Przedstawiciel rzeczonej spółki – Andrzej Kalita podkreślił, że spółka Polski Karp po pierwszym sezonie może być zadowolona z uzyskanego poziomu cen, z zawartych kontraktów z kilkoma sieciami, a także może poszczycić się sprawną logistyką. Równocześnie A. Kalita w dość emocjonalnej wypowiedzi zgłosił spore pretensje do środowiska hodowców karpi o to, że na forum internetowym Pana Karpia jego organizacja jest szkalowana i brutalnie atakowana. Z kolei kilku uczestników Debaty zarzuciło spółce stosowanie praktyk, w wyniku których ich przedsiębiorstwa zostały wyeliminowane z dostaw dla odbiorców (hipermarketów Tesco), do których dostarczali ryby przez wiele lat, pomimo iż zaoferowana w tym roku cena była konkurencyjna (w tym duchu wypowiadali się przedstawiciele m.in. Hofman, GR Krogulna, GR Wilcza Wola). Andrzej Kalita tłumaczył, że handlować trzeba umieć, a dla odbiorcy sieciowego liczy się nie tylko cena, lecz wiele parametrów, a w tym jakość produktu, jakość obsługi itd. Wacław Szczoczarz studził emocje, jednak zauważył, że jest rzeczą niewłaściwą zarzucanie braku umiejętności handlowania podmiotom, które robiły to z powodzeniem przez wiele lat.
Robert Bratoń (GR Koniecpol) podkreślił, że warto wzorować się na środowisku hodowców pstrągów, które jest ukierunkowane na rozwiązywanie wspólnych problemów. Jego zdaniem kwestia powstania spółki Polski Karp to temat zastępczy, podczas gdy trzeba skupić się na realnych wyzwaniach związanych ze sprzedażą karpi. Także Zbigniew Szczepański zwrócił uwagę, że jeśli nie zauważymy jakie trendy kształtują przyszłość rynku, co jest szansą dla rynku karpia, to zrobią to inni, a producenci karpi będą tylko wyrobnikami produkującymi surowiec.

Promocja karpi

Zbigniew Szczepański (TPR) rozpoczynając dyskusję o promocji karpi stwierdził, że nawet najlepsza organizacja produkcji i logistyki nie znaczy wiele, jeśli nie znajdą się nabywcy karpi. Stąd pytanie, w kontekście już prowadzonych od kilku lat działań wokół znaku "Pana Karpia", czy nadal promować karpie w przyszłości i jak to robić. Czy promować tylko karpie żywe, czy także przetwory? Czy skupiać się na aspekcie wigilijnym, czy iść w stronę promocji walorów przyrodniczych stawów rybnych? Czy poza znakiem promocyjnym, warto iść w stronę pełnej identyfikowalności i wypromować certyfikat? Wreszcie kto ma ponosić koszty promocji?

Wśród zgromadzonych dyskutantów panuje powszechna akceptacja i chęć, by działania promujące karpie były kontynuowane, a nawet rozszerzane. Wielu uczestników dyskusji dostrzega, że kampania promocyjna nie tylko kreuje pozytywny wizerunek karpi, ale też ma wpływ na poziom sprzedaży. Wg Ewy Dudziak, rynek ryb świeżych jest specyficzny, duże kampanie reklamowe w środkach masowego przekazu dość szybko wpływają na zwiększenie sprzedaży. W tym kontekście w 2012 r. brakowało kampanii TV "Pana Karpia". Nieco innego zdania był Jerzy Adamek, który uważał, że nie ma bezpośredniego związku pomiędzy kampaniami promocyjnymi, a efektami sprzedaży, podczas gdy taki związek z pewnością występuje pomiędzy poziomem cen, a wielkością sprzedaży.

Paweł Wielgosz (GR Jedlanka) zwrócił uwagę, że nie tylko trzeba promować ryby, ale również bronić się przed czarnym PR w okresie przedświątecznym. Ubolewał, że środowisko producentów karpi nie podjęło skutecznych działań (także prawnych) przeciwko tygodnikowi Newsweek, w związku z artykułem szkalującym karpia. Zwłaszcza, że milion złotych na promocję można przekreślić kilkoma tysiącami złotych, wydanymi na nieprzychylny artykuł.

Mieczysław Stec (GR Antoniówka) zachęcił wszystkich do szerszego korzystania ze środków LGRów, które są także funduszami dla hodowców ryb. Te środki mogą być wykorzystywane także na rozmaite formy promocji spożycia ryb. Wacław Szczoczarz i Tomasz Kulikowski podkreślali konieczność harmonizacji działań pomiędzy lokalnymi grupami rybackimi i ogólnokrajowymi działaniami typu Pan Karp. W. Szczoczarz przypomniał też, że za pieniądze LGRów tworzona jest właśnie Strategia Karp 2020, której jednym z dziewięciu bloków tematycznych jest strategia promocji.

Zdaniem Roberta Idzikowskiego (Aller-Aqua) należy promować także produkty przetworzone, tak jak robił to w TV, w programie Okrasy, w grudniu 2012 r. przedstawiciel zakładu przetwórczego dostarczającego płaty z karpia do sieci Lidl. Wg R. Idzikowskiego należy też przyglądać się Norwegom, którzy skutecznie i na szeroką skalę prowadzą działania promocyjne.

Jerzy Adamek i Zbigniew Borek odnieśli się do innej kwestii wiążącej się z promocją – jakości. Karp jest często sprzedawany w hipermarketach i sklepach w fatalnych warunkach, co psuje wizerunek ten produktu i wizerunek gospodarki stawowej. Należałoby się zastanowić nad szkoleniami dla handlowców oraz systemem kontrolowania warunków sprzedaży, zwłaszcza, że jak podkreśla Tomasz Kulikowski, wiele ataków medialnych w okresie przedświątecznym jest powodowanych przez niewłaściwe warunki sprzedaży karpi.

Wacław Szczoczarz podsumował, że karp powinien być oferowany z dwoma pakietami wartościującymi go – jako ryba tradycyjna, wigilijna i jako ryba pochodząca ze stawów o niezaprzeczalnych walorach środowiskowych. Anna Pyć, opierając się o doświadczenia ze współpracy z agencjami reklamowymi, stwierdziła, że promując produkt należy skupić się na tym, z czym dany produkt najbardziej się kojarzy i na tej pozycji "okopać się", nie pozwalając innym zdobyć naszego rynku. W przypadku pstrąga jest to grill, w przypadku karpia – wieczerza wigilijna. I taki przekaz trzeba wzmacniać.

Producenci karpia czują i rozumieją, że to nie wyprodukowanie, ale sprzedanie produktu jest najważniejszym wyzwaniem w XXI wieku i wciąż widzą ogromną szansę w prowadzeniu działań promujących karpie.
Takie są najważniejsze wnioski z I Debaty Rynkowej.

Tomasz Kulikowski



powrót