Wojciech Rożek PPPU-H LEŚNIK napisał(a):Witam
Z zainteresowaniem śledzę ten wątek od jego początku, nie tylko z powodu znajomości jego Autora (Pozdrawiam Tomku:-)) który walcząc z kasarkiem w ręku realnie próbuje ocenić swoje możliwości zatrudnienia wartościowego pracownika, ale także z powodu "polskiej mentalności" która dotarła również na nasze rybackie podwórko...
Myślę że sam; po ukończonym PTR-yb, następnie UWM Olsztyn a następnie będąc do chwili obecnej przez 19 lat pracującym w zawodzie (od rybaka połowowego zaraz po studiach, przez kierownika - ichtiologa na stanowisku w kilku firmach rybackich, po "prywaciarza" zatrudniającego 3 osoby w swojej firmie - mogę zapytać Was "Poszukujący" pracy o jedną kwestię:
- dlaczego w swej wiedzy na tematy wszelkie (każdy porusza temat ekonomii - zna stawki, godziny, ceny itd, prawa pracy - ilości godzin, nadgodzin, premii itd, rynków pracy za granicą etc) nie piszecie o tym CO konkretnie chcecie zaoferować w zamian za daną pensję? Czym jesteście w stanie podnieść dochody firmy w której poszukuje się fachowca? Jak jesteście w stanie odnieść te dochody do nakładów na np zakupy dodatkowych materiałów i roboczogodziny "kasarkowych" które należy ponieść aby wdrożyć Wasze pomysły? Może najpierw warto zobaczyć firmę, gospodarstwo; jego specyfikę i możliwości? Pamiętajcie że pracodawce nie stać na ryzyko "inwestycji w obietnice słowne" na zasadzie - mój pracownik czytał w mądrej książce albo widział na zdjęciach.... Niestety prawdziwa ekonomia wychodzi na koniec roku - gdy efekty widać na koncie.
Myślę że mamy niepowtarzalny zawód, który powoli odchodzi w zapomnienie - a szkoda. Nie jest to fach gdzie sukces przychodzi łatwo, ciężko też o jego powtórki.
Oczywiste - są przypadki gdzie komuś "spadło coś w spadku w prezencie" ale znając mnóstwo PRAWDZIWYCH rybaków zarówno tych bogatych jak i tych mniej bogatych, wiem jedno - wszyscy oni wypracowali sobie swój majątek przez wiele sezonów ciężkiej pracy i dlatego ten dorobek cenią. Jeżeli komuś naprawdę "po drodze" jest zarwać niejedną nockę bez jej zaplanowania, jeśli ktoś kocha naturę i docenia jej bliskość w naszym fachu, jeśli nie boi się urzędasów, przyduchy, śryzu na kratach, kormoranów, czapli, złodziei, braku urlopu itd - zawsze znajdzie w rybactwie godziwe wynagrodzenie adekwatne do umiejętności i pełną michę:-))).
A jeśli czeka na 8h dziennie, oklaski i stawki z górnej półki - to nie ma dla niego miejsca w zawodzie tak ściśle związanym z naturą i niech od razy rozważa bardziej przewidywalne i dochodowe kierunki studiów. Za moich czasów na UWM kiedyś było "Zarządzanie i Marketing" a niedaleko w mieście "Seminarium"...... :-)))
Pozdrawiam Wszystkich !
Wojciech Rożek
Wszystko to pięknie brzmi Panie Wojciechu. Sporo w tym uniwersalnych prawideł z którym nietrudno się zgodzić. Odniosę się jednak może, do ostatniej części wypowiedzi. Skoro praca w rybactwie jest cięższa niż w większości innych branż, a pieniądze przeważnie mniejsze lub czasem takie same, jak ten fakt ma motywować młodych do studiów i pracy?
Największy problem w tej dyskusji jak to często bywa, leży w kasie. Czytając te wszystkie komentarze, o to tak naprawdę się rozchodzi. Problemem w naszej branży jest to, że część przedsiębiorców nie rozumie oczywistych oczywistości:
Po pierwsze, każdy twardo stąpający z głową na karku ichtiolog wie, że ryby to i zawsze w jakiejś mierze praca fizyczna. Z mojego rocznika ci co rozumieją specyfikę pracy w branży, różnorodność zadań w gospodarstwie i to, że robi się też fizycznie, pracują w branży i z przyzwoitą pracą jak na początek tzw. kariery nie mieli problemu. Jak na pewno się domyślacie, jest to mniejsza część rocznika. Wielu chce lawirować, bujać się przez kolejne lata, robić doktoraty po 8 lat pomimo żadnych predyspozycji, nie pobrudzić się w pracy - ci nie będą ichtiologami ani za 3, ani kiedyś za 5 czy 8 tys.
Drugie, wielu w tym temacie, sypie sloganami typu ''w tej branży już tak jest, ryby świąt nie mają, nie można porównywać rybactwa do innych branż etc''. Wszystko się zgadza. Tylko wytłumaczcie młodym ludziom którzy decydują się na dany zawód i wejście w jakąś branże, by nie porównywali różnych branż ze sobą. Oczywiście, że będą porównywali i tekst ''w rybactwie tak już jest'' nie przekona wielu osób z nowego pokolenia do zasilenia ichtiologicznych szeregów w tym kraju. To musi działać na zasadzie coś za coś. Skoro robota w branży jest często trudna a bardzo rzadko kiedy lekka, płaca musi być odpowiednia. Bez pieniędzy ciężko kogoś przekonać do branży. Lekko to ma ktoś, kto skończył dopiero studium, ma dwadzieścia pare lat, na 20 godzinnym dyżurze robi przez 3 godz. (a przez te 3 h nie przewala ton kasarkiem), resztę siedzi w ciepłym biurze, na głowe nie kapie, a 25 zł/h na rączke jest - tu mówimy o lekkości.
Kolejne i ostatnie, meritum. Sprawa w tej dyskusji rozbiega się o kase i normalność. Wielu przedsiębiorców oferuje 3 tysiące za 8 h x 5 dni (168 h w miesiącu) plus nadgodziny po tych 8 h, plus doglądanie, pełną dyspozycyjność, plus weekendy a często i święta. Tych godzin pracy i dyspozycyjności robi się mnóstwo, a kasy nie jest mnóstwo. Po godzinach, pracuje właściciel firmy, albo pracownik, ale za pieniądze. Porządne nadgodziny i pracujące weekendy są ''ekstra płatne''. Chociażby dlatego, że jeżeli ktoś poświęca po części swój prywatny czas i życie na rzecz firmy, wypadałoby to docenić. Tutaj nie chodzi o to, że młody ichtiolog boi się ciężkiej pracy (często pada ten argument), bo często nie boi - naprawdę można pracować dużo, można po godzinach i w sob/nd - można, ale za pieniądze! :) Masa godzin pracy, pełna dyspozycyjność kosztem prywatności - jak nawet na początek ta trójka to za mało, bo z 3 koła jak się policzy godziny pracy/dyspozycyjności zrobi się 12/13 PLN na godzinę. Po jakichkolwiek nawet przeciętnych studiach, które oferują po ukończeniu prace w danym zawodzie, przeciętny człowiek oczekuje trójke na start za 8 h pon - pt - zrobi swoje, spada po 15:00 do domu i nie myśli o robocie. W tych czasach 3 tysiące za lekką pracę po studiach w zwyczajnym wymiarze pracy 168 h to nie jest dużo, a co dopiero mówić o 3 tys. w ciężkiej branży za w cholere godzin pracy. Pytam, jak trójka ma przyciągać ludzi do rybactwa, gdzie na ogół roboty jest masa a człowiek nią uwiązany? Należy rozumieć podstawową kwestię. Po godzinach pracy pracują przedsiębiorcy, bo to w końcu ich biznes, a jeżeli po godz. robi ichtiolog, to nie za tekst typu ''taka jest branża i tak trzeba'', tylko za pieniądze. Wielu biorących udział w tej dyskusji jakby dziwi się, a ja zupełnie nie rozumiem dlaczego, że ludzie oczekują przykładowo trójki za umówiony konkretny czas pracy (8 x 5) a cała reszta godz. pracy jest dodatkowo płatna. Tekst ''w rybactwie już tak jest, trzeba być non stop przy rybach'' nie wyjaśnia tematu, temat wyjaśnia kasa. Co do normalności. Kilka osób w tym temacie, zarzuca totalny brak normalności w tym, że po studiach ful ciężkiej roboty po 250 h w miesiącu za 3 koła to żart, wyzysk, idealny ''niewolnik' i biały murzyn'' bo zrobi wszystko a przy okazji coś tam zna się na rybach, wiec jest lepszy od miecia spod sklepu bo raczej nie spieprzy niczego w hodowli. Pytanie do przedsiębiorców którzy uważają, że 3 tys. za przykładowe ciężkie 250 h pracy jest w porządku, czy to jest normalność? Może ktoś tu ustalając stawkę pomylił ichtiologa ze stróżem siedzącym przed tv, w wieku 70 lat dorabiającym do emerytury (tam się jak wiecie zarabia takie pieniądze na godzine)? Jak się patrzy będąc w branży nie sądzę aby można było uznać to za coś normalnego, a ci co patrzą na to z boku tym bardziej właśnie sugerują absolwentom uciekać z takich firm albo i nawet z branży. Dla wielu chyba w tej branży jest jasny podział, na zasadzie mam swój biznes to jest super a cała reszta mało mnie obchodzi. Nie może być tak, że jedyna słuszna i opłacalna pozycja to właściciel firmy, a cała reszta kadr od ichtiologów po szeregowych pracowników ma się tak sobie, wtedy i nowych młodych kadr nie widać- bo ani trochę taki układ nie stymuluje rozwoju branży i nie motywuje młodych.