|
22.01.2013
Efekt domina
Zanik tradycyjnych hodowli karpi określany jest coraz częściej mianem katastrofy ekologicznej. Czy słuszny jest ten alarm, czy nie na wyrost? Wyobraźmy sobie proces zanikania stawów. Najpierw z powodu braku opłacalności hodowli znikają karpie. Zaraz po tym ginie woda - bo kto, nie mając ekonomicznej motywacji, utrzyma ten cały skomplikowany wodny system? Później stawy zaczynają zarastać krzakami, a wraz z tym wynoszą się ptaki wodne i błotne. Bioróżnorodność budowana dziesiątkami, a czasem nawet setkami lat, ginie w oczach. I to nie jest tylko czarna wizja odległej przyszłości. Proces ten na niektórych stawach już się rozpoczął. Pracowicie układane kostki domina skomplikowanej ekologicznej układanki stawów karpiowych, zaczynają się przewracać. Ci, którzy nierozważnie popchnęli pierwszą kostkę, po kilku latach, ostatnią z nich, zostaną przygnieceni. Problem w tym, że ofiarami będą nie tylko oni. W takim razie rodzi się pytanie, kto nierozważnie, a kto z premedytacją, potrąca kostki domina? Kogo zaś ostatnia kostka jednak nie przygniecie? Myślę, że nie przygniecie tych, którym nie zależy ani na karpiach, ani na polskiej przyrodzie, tych którzy dla swoich interesów, często rękami naszych nieświadomych przyrodników i członków organizacji pro zwierzęcych, rzucają naszej akwakulturze kłody pod nogi. Przykładów tych kłód jest aż nadto wiele - ochrona rozrośniętej ponad miarę populacji kormorana i bobra, ograniczenia w korzystaniu z wody dla potrzeb stawów i ograniczenia z tytułu ochrony obszarów Natura 2000, kontestowanie sprzedaży żywego karpia i próba wypierania go z wigilijnej tradycji. Kogo z kolei ostatnia kostka domina boleśnie przygniecie? Przygniecie tu w kraju nas wszystkich. Także nas przyrodników, nas ekologów, nas z organizacji pro zwierzęcych. Przyciśnie nas ostatnia kostka, gdy zauważymy, że zniszczony został bezpowrotnie wspaniały kawał polskiej stawowej przyrody. Powiemy wtedy: no cóż chyba gdzieś popełniliśmy błąd. Ryby których u nas zabraknie, kupimy za granicą nawet tą najdalszą i przywieziemy w lodzie, przecież według niektórych ideologów "lud kocha lód". Zamienimy karpia na zagranicznego łososia, a może na kurczaka. Rybacy i ich otoczenie pójdą na państwowy garnuszek lub poszukają innej roboty, może za granicą. Ale utraconej wodnej przyrody nie sprowadzimy, nie kupimy za największe nawet pieniądze. Są na tym świecie rzeczy, których, stety, czy niestety, kupić po prostu się nie da. Będziemy więc jeździli za granicę, by za własne pieniądze oglądać to, czym jeszcze do niedawna mogliśmy się szczycić, a do nas, oglądać zarośnięte krzakami doły po stawach, nie przyjedzie nikt. Co gorsza, nic też na te doły nie przyleci i nic nie przypłynie.
Czy możemy jeszcze powstrzymać efekt domina? Na szczęście coraz częściej do świadomości większości uczestników karpiowej gry dociera przekonanie, że chroniąc nasz tradycyjny rynek karpia, chronimy naszą przyrodę. Już nie jest to wyłącznie głos rybaków, którzy najwcześniej zauważyli tę zależność. Tak mówią dzisiaj także ekolodzy, przyrodnicy, naukowcy, weterynarze, pracownicy administracji rządowej i samorządowej. Podczas kursokonferencji pt. "Dobrostan ryb i wymogi środowiskowe na stawach karpiowych" zorganizowanej w dniach 16-18 stycznia w Katowicach przez Towarzystwo Promocji Ryb w cyklu poświęconym certyfikacji karpia, z gąszczu emocjonalnych dyskusji zaczął wyłaniać się wspólny głos rybaków, ekologów, przyrodników, weterynarzy: - bez hodowli karpi i bez wody nie uratujemy bezcennej przyrody polskich stawów. Rybacy sami nie podtrzymają kostek domina. Na szczęście do pomocy, może w ostatniej chwili, przybyli inni. Teraz przyszedł czas na merytoryczne, spokojne dyskusje i wypracowanie wspólnych działań.
Redakcja PK
Zapraszamy do aktywnego uczestnictwa w dyskusji. Czekamy równieź na propozycje nowych tematów, które mogłyby być podjęte w naszych publikacjach. Zarówno komentarze, jak i propozycje tematów moźna przesyłać mailowo: redakcja@pankarp.pl
| |