Ku pamięci Edmunda Wilmanowicza


Poszedłem na pogrzeb mojego przyjaciela, starego rybaka – śp. Edmunda Wilmanowicza - nie tylko, żeby Go pożegnać wespół z rodziną i znajomymi. Wybrałem się tam, bo mieliśmy ze sobą niedokończoną rozmowę, którą odkładaliśmy od kilku miesięcy. Pewnie byłaby jak zwykle o rodzinie, znajomych, może o polityce, ale z pewnością rozmawialibyśmy głównie o rybach, rybołówstwie i Wiśle. I to zaczynając od czasów, gdy jako młody chłopak zaczynałeś przygodę z rybołówstwem na odcinku od Złotorii do Kaszczorka w łodzi swojego wuja, a skończywszy na latach ostatnich. Ktoś by pomyślał, że to nudne – rozmawiać o tym samym, za każdym razem, od ponad 25 lat, czyli odkąd się poznaliśmy. Ale mylił by się i to bardzo.

Edek! W trakcie tych rozmów, które zawsze chłonąłem łapczywie, dowiedziałem się, że łódź wiślana ma nie rufę, ale z pomorska - „zojdy”, że skrzynki do ryb leżą nie w dziobie, tylko w sztobie, wreszcie, że w łodzi używa się nie wioseł, a pojazdów. I wiele, wiele innych, dotąd nieznanych mi rzeczy. Kiedy w latach 90. poprzedniego wieku pojechaliśmy razem pierwszy raz rybaczyć na Wisłę, czułem, że jestem przez Ciebie bacznie obserwowany. Pewnie myślałeś: - co taki żółtodziób wiślany, mimo, że kształcony ichtiolog, może wiedzieć o rybołówstwie? A poza tym nie znosiłeś fuszerki, więc wszystkie manewry łodzią musiały być perfekcyjne. A jak nie były, co mi się na początku nierzadko zdarzało, potrafiłeś mnie zmobilizować jednym, soczystym słowem. Nigdy nie zapomnę jak wtedy, w trakcie kolejnego spławiania sieci z nurtem, słońce najpierw utonęło w Wiśle, potem zrobiło się szaro, a na końcu zapadła czarna noc, rozświetlana tylko nielicznymi przybrzeżnymi latarniami i żarem z Twojego ulubionego papierosa. Byłem przekonany, że na tej naszej łupince musimy natychmiast kończyć połów wobec potęgi królowej naszych rzek, ale nic bardziej mylnego. Okazało się, że Ty nawet po ciemku wiedziałeś dokładnie, gdzie są podwodne zaczepy, gdzie kamienista rafa, a gdzie warto bezpiecznie puścić sieć w poszukiwaniu szlachetnych gatunków ryb. Czułeś wszystko instynktownie tak jak Twoi rybaccy przodkowie z podtoruńskiego wówczas Kaszczorka. Bezbłędnie po ciemku odgadywałeś, czy w sieci szamocze się mały leszczyk, walczy sandacz, czy uderzyła „trotka”. Udany połów sprawiał Ci satysfakcję nie tylko materialną, ale też zawodową - ważne było przy tym samo przechytrzenie ryb i Wisły, do których zresztą miałeś zawsze wielki szacunek.

Edek! Wiesz dobrze, że nie zawsze się zgadzaliśmy ze sobą. Czasem zażarcie wymienialiśmy poglądy na różne tematy, ale gdy coś już uzgodniliśmy, nie trzeba było pisać umowy na papierze, słowo u Ciebie było święte.

Teraz mam do Ciebie żal, że nie zaczekałeś na tę naszą kolejną rozmowę...

Zamykam więc oczy i widzę jak płyniesz swoją łodzią wzdłuż Jakubskiego Przedmieścia, paląc ulubionego papierosa, coraz dalej i dalej, i dalej. Ale wierzę, że kiedyś jeszcze popłyniemy nią razem, porybaczymy. Poczekaj tylko w niebieskiej przystani. Znów porozmawiamy sobie o rybach, rybołówstwie i Wiśle...

Zbigniew Szczepański
Toruń, 17.11.2016 r.

*Edmund Wimanowicz ur. 31.03.1934 r. w Kaszczorku, zm. 14.11.2016 r. w Toruniu.



Redakcja PK


Zapraszamy do aktywnego uczestnictwa w dyskusji. Czekamy również na propozycje nowych tematów, które mogłyby być podjęte w naszych publikacjach. Zarówno komentarze, jak i propozycje tematów można przesyłać mailowo: redakcja@pankarp.pl









powrót