Co ma sprzedaż karpi do Placu Czerwonego?


Gdyby nie to, że sprawa jest poważna, można byłoby się nieźle pośmiać, bo przypomina stary dowcip o rzekomym rozdawaniu samochodów na Placu Czerwonym w Moskwie. Potem się okazało, że nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną, ale fama w świat poszła.

Dokładnie tak samo jest w tym roku z informacjami medialnymi na temat sprzedaży żywych karpi. Już od września można było np. przeczytać, usłyszeć, czy zobaczyć, że Biedronka i Lidl już (!) nie będą sprzedawać żywych ryb (tak jakby kiedykolwiek sprzedawały). Dobrze, że nie poinformowano, że karpi nie będzie też w OBI, Rossmanie i Castoramie! Pojawiła się za to sensacyjna informacja, że TESCO zamierza obejść zakaz sprzedaży żywych ryb. Autorzy tej informacji nie naświetlali przy tym sprawy jak jest, czyli, że zakazu takowego nie było i nie ma, bo przecież było to jedynie wewnętrzne zarządzenie TESCO o wycofaniu się ze sprzedaży żywych ryb. Potem, gdy TESCO wyraziło zgodę na sprzedaż karpi z wody przez zewnętrzne podmioty na placach pod swoimi halami sklepowymi, podniósł się ponownie krzyk radykalnych organizacji pro-zwierzęcych i oskarżenia, że sieć nie wsłuchuje się w nastroje społeczne. Aktywiści, jak sami się chwalą, wysłali do TESCO około 12 tys. listów elektronicznych. Czy to dużo, skoro Towarzystwo Promocji Ryb kilka lat temu zebrało 17 tysięcy podpisów konkretnych klientów, którzy nie wyobrażali sobie wigilii bez zakupów karpi z wody?

No właśnie, a jakie są naprawdę nastroje konsumenckie i na czym polegają tego typu manipulacje. Otóż na większości wigilijnych stołów jest karp. Najczęściej kupowany z wody, czyli w formie żywej (przeważnie uśmiercony w punkcie sprzedaży) albo jako przetworzony – patroszony, tuszki, filety itp.

Jakie wnioski z powyższego wypływają? Otóż, z pewnością takie, ze dopóki konsumenci chcą kupować nasze ryby, powinniśmy je sprzedawać i dostarczać do handlu w oczekiwanej przez nich formie. Po drugie, w naszym interesie jest, aby handel działał na podstawie przepisów, a nie pod wpływem nagonek medialnych, czy też petycji wąskiej grupy społecznej.

Jeśli prawidłowy handel karpiami, w tym również żywymi rybami, jest przez kogoś, czy przez coś, zakłócany, powinniśmy natychmiast wyjaśniać, reagować, czy nawet interweniować. Inaczej dowiemy się, jak niedawno jeden z kolegów, który dotąd dostarczał corocznie do lokalnej małej sieci handlowej kilkaset kg żywych karpi, że w tym roku nie będą nimi handlować, bo rzekomo obowiązuje zakaz!

Warto więc wziąć do ręki wydane pod koniec listopada 2019 r. „ABC sprzedaży karpi 2019”, wnikliwie się zapoznać z aktualnymi przepisami i dokładnie je stosować.

Pomijając stronę prawną, to zacznijmy wymagać od ekologów i dziennikarzy uczciwości ekologicznej. Przecież z jednej strony promowane są, jako bardzo ekologiczne, produkty lokalne o krótkim łańcuchu dostaw (małym śladzie węglowym), gdzie m.in. nie zużywamy wiele paliwa na transport, a z drugiej strony podnoszone jest wielkie larum, gdy kupowane są ryby żywe, czy ubite na miejscu, co nie wymaga przewożenia ich do oddalonych najczęściej o kilkaset kilometrów wielkich przetwórni rybnych.

Stąd apel do hodowców karpi i innych uczestników rynku rybnego – wspierajmy handel rybny, szczególnie ten drobny, sezonowy. To właśnie liczba punktów sprzedaży karpi zdecyduje w tym roku o sukcesie naszych gospodarstw. Gdy trzeba, pomóżmy je wyposażyć w profesjonalny basen z oprzyrządowaniem, w ulotki, certyfikaty, gadżety itp. Dajmy im wszechstronne wsparcie. To na pewno się opłaci.










powrót