Na rozstajach karpiowych dróg


Czasy się zmieniają i my zmieniamy się w nich, jak głosi łacińskie przysłowie. Gdyby się przyjrzeć naszemu rynkowi karpiowemu na przestrzeni ostatnich 30 lat, to okazałoby się, że przeżyliśmy w tym czasie już kilka poważnych zmian, a wiele razy przychodziły myśli – co dalej ze sprzedażą karpia? Tak więc najpierw zniknęła dawna Centrala Rybna, aby na jej gruzach rozkwitła prywatna sprzedaż hurtowa, co zapewniało ciągłość zaopatrzenia sklepów i targowisk w żywego karpia. Dosłownie po paru latach, od połowy lat 90. w siłę zaczęły rosnąć hipermarkety, dla których żywy karp był niezbędnym gadżetem świątecznym. Z czasem żywy karp w ogromnej machinie marketowej stał się coraz bardziej kłopotliwym towarem. A teraz doczekaliśmy nawet czasów, że marketom z naszym żywym karpiem wcale już nie jest po drodze i widzieliby go jedynie w formie przetworzonej. No właśnie, tylko na jak długo? Na rok, pięć, dziesięć? Tego nie wiemy. Wiemy za to, że karp przetworzony, obok tak samo przetworzonych kilkunastu innych dostępnych gatunków ryb, nie jest już z pewnością tym wyjątkowym towarem, który pływał w zbiorniku z wodą, wpisując się wyjątkowo mocno w wigilijny klimat świąt. Ale skoro czasy się zmieniają, a my powinniśmy zmieniać się w nich, to co robić na rozstajach karpiowych dróg, na których właśnie się znaleźliśmy? Wielu z nas już zdecydowało, że coraz pilniejszą koniecznością jest budowanie swoich lokalnych i regionalnych rynków. Oczywiście nie chodzi o odcinanie się od dużych rynków, bo to na dziś nierealne, ale o budowanie „drugiej nogi” zbytu, która w wielu przypadkach może stać się z czasem nogą podstawową. I jeszcze jedno – musimy wszyscy pamiętać, że największą zaletą i ogromną przewagą konkurencyjną karpia na rynku jest jego świeżość. Wiadomo przecież, że im krótsza droga ze stawu do klienta, tym lepiej dla hodowców, a smaczniej i zdrowiej dla konsumentów.










powrót